Wybiegł z Szóstki i cztery razy obiegł kulę ziemską

Wybiegł z Szóstki i cztery razy obiegł kulę ziemską

Kiedy zacząłeś biegać?

W siódmej klasie szkoły podstawowej postanowiłem, że chcę być sportowcem. Podczas szkolnych targów książki wpadła mi w ręce publikacja Tomasza Hopfera „Bieg po zdrowie”. Hopfer był współorganizatorem Maratonu Warszawskiego, wcześniej znanego jako Maraton Pokoju. W książce promował bieganie rekreacyjne i maratony. Zainteresowało mnie zwłaszcza to, że wraz z bieganiem można zwiedzać świat. I pamiętam, chciałem być sportowcem, chciałem, by ktoś nazwał mnie sportowcem. W szkole podstawowej nie było to możliwe, ale powiedziałem sobie, że kiedy będę w wojsku, zacznę biegać.

Wychowałeś się na wsi, gdzie, zwłaszcza ówcześnie, najwyższą wartością była praca. Jak najbliższe środowisko przyjęło Twoją decyzję o bieganiu?

Jeszcze w siódmej klasie zapytałem rodziców, czy mogę jechać do Warszawy wystartować w maratonie. Nie zgodzili się, głównie ze względu na to, że byłem niepełnoletni. Ale kiedy moja kariera się rozwinęła, moja mama była bardzo dumna. Nie raz po niedzielnej Mszy w kościele zwracano jej uwagę: „Zuzanka, wczoraj widzieliśmy Twojego syna w telewizji”, „Zuzanka, wiesz, Andrzej wygrał maraton”. Mama często przypomina mi te momenty. Ogólnie rodzice nie mieli nic przeciwko, chociaż wiele było pytań typu „po co ci ten sport”. Ale dla mnie to była przygoda. Każdy z moich braci coś trenował: mój bliźniak zajmował się sportami walki, a starszy brat trenował boks i również sporty walki. W związku z tym, nie chciałem być gorszy i wybrałem lekką atletykę. W tym widziałem swoją szansę.

Dlaczego spośród tylu dyscyplin wybrałeś bieganie?

Hopfer zachęcał do biegania i sam biegał – a ja połknąłem ten bakcyl. Bieganie jest sportem dostępnym dla każdego, nie potrzeba wielkich nakładów pieniężnych, jak np. w przypadku tenisistów. Tu wystarczą zwykłe trampki do biegania i przede wszystkim chęć. Bieganie, sport, wyrabia charakter – jeśli będziesz uparty, uparta, wcześniej czy później dojdziesz do zamierzonych wyników. W sportach indywidualnych wszystko co osiągniesz, zależy od Ciebie. Myślałem też o piłce nożnej, ale wybrałem biegi długie. Urzekła mnie historia maratonu – jest to najtrudniejsza i jedna z najpiękniejszych dyscyplin w sporcie.

Jak wojsko wpłynęło na Twoją przygodę z bieganiem?

W 1982 roku poszedłem do wojska, a w 1983 wystartowałem w pierwszym Maratonie Pokoju w Warszawie. Podczas zasadniczej służby wojskowej zacząłem trenować. Nie tylko na porannych „zaprawach”: dowódca jednostki Obrony Powietrznej Kraju w Warszawie zaproponował mi codzienne treningi. Mogłem wychodzić z jednostki na godzinę lub dwie i odbywać normalny trening, pod warunkiem, że będę reprezentował jednostkę na zawodach. Tak zaczęła się moja przygoda ze sportem. Podczas służby wojskowej zaliczyłem cztery maratony: dwa w Warszawie, jeden w Toruniu i jeden we Wrocławiu.

Z jakim wynikiem ukończyłeś swoje pierwsze maratony?

Podczas pierwszego maratonu byłem niedoświadczonym zawodnikiem, miałem zaledwie 21 lat. Zająłem 566 miejsce z wynikiem 3 godziny 36 minut (na dystansie olimpijskim 42 km 195 m). Rok później uzyskałem o godzinę lepszy czas, plasując się na 10 miejscu. Zdobyłem wtedy mistrzostwo Wojska Polskiego. W Toruniu nie zająłem żadnego istotnego miejsca, a we Wrocławiu straciłem przytomność. Było bardzo gorąco, ja piłem za mało wody. Straciłem przytomność, obudziłem się szpitalu. Tego maratonu nie ukończyłem, a miałem szansę na miejsce trzecie. Cóż, na początku zdobywa się doświadczenie. Jeśli nie ma się trenera prowadzącego, trzeba uczyć się na własnych błędach, własnym organizmie.

Biegałeś maratony na Podlasiu?

Jestem niedoszłym studentem AWF w Białej Podlaskiej (śmiech). Po wojsku dwa razy brałem udział w maratonie na trasie Biała Podlaska – Brześć i z powrotem. Raz byłem chyba drugi, kolejnym razem trzeci. W każdym bądź razie zająłem miejsce na podium. Nieczęsto startowałem w swoich rodzinnych stronach, zazwyczaj poza granicami kraju.

Po zakończeniu służby wojskowej wyjechałeś do Gdyni, tam też miałeś swojego pierwszego trenera…

W 1985 roku wyjechałem do Gdyni i tam wstąpiłem do klubu sportowego Bałtyk Gdynia. Reprezentowałem Bałtyk Gdynia przez 10 lat, wtedy najbardziej się rozwinąłem. Miałem dwóch trenerów. Jednego od biegów średnich i długich, później byłem pod opieką Henryka Tokarskiego. Trenował kadrę narodową kobiet, ale mnie również trenował.

Jakie były Twoje pierwsze buty do biegania?

(Śmiech) To były juniorki, trampki wojskowe. Teraz lekarze absolutnie nie pozwoliliby trenować w takich butach. Po swoim pierwszym maratonie trafiłem na izbę, spędziłam w szpitalu 5 dni. Usunięto mi wtedy cztery paznokcie u stóp. Kiedy zaczynałem biegać, dobre buty były trudno dostępne. Rok później miałem już całkiem przyzwoite buty do biegania marki Lejon, na które zrzuciła się „do czapki” cała jednostka wojskowa. Właśnie w nich zdobyłem mistrzostwo Wojska Polskiego. Dobre buty były bardzo drogie, biegało się w tych, kóre były pod ręką, nikt nie patrzył na to, że mogą być niezdrowe. Najważniejsze było, że można było biec. Wiele osób biegało boso.

Boso?

Biegałem zawody na boso, na przykład Mistrzostwa Świata w biegach przełajowych w Afryce. W 1997 roku nie wziąłem ze sobą „kolców” (buty lekkoatletyczne – przyp. red.) i biegałem tak, jak Etiopczycy. Nieraz trzeba było biec po żołędziach. Reszta biegła bez problemu, ja musiałem się troszeczkę krzywić (śmiech). To było trochę komiczne, ale dałem radę.

Które miejsce wtedy zająłeś?

Ojej. Chyba dwusetne. Wtedy biegał Haile Gebrselassie, uznana sława w skali świata, ja miałem niewiele do powiedzenia. To były prestiżowe zawody, satysfakcję dawało mi już samo uczestnictwo w nich i reprezentowanie polskich barw. Byłem tam jedynym Polakiem. Brałem udział w defiladzie, było to dla mnie bardzo podniosłe, radosne. Jestem z tego dumny.

A biegi na 100 km?

Bieg na 100 km jest jest najdłuższym dystansem w lekkiej atletyce. Tu miałem sporo do powiedzenia. Zdobyłem dziewięć medali Mistrzostw Świata i Mistrzostw Europy. Już w 1991 roku byłem w czołówce ogólnoświatowych tabel.

Byłeś także rekordzistą świata.

Przez trzy miesiące. W 1994 roku zdobyłem mistrzostwo Europy z wynikiem 6 h 27 min na dystansie 100 km. W dalszym ciągu jestem w czołówce list światowych, ale już poza pierwszą dziesiątką. Młodzież atakuje, ja już nie biegam maratonów ani supermaratonów, ale kilka sukcesów się odniosło. Supermaratony na 100 km zacząłem biegać, mając 31 lat. Dzięki bieganiu, przez następne 10 lat zwiedziłem wszystkie kontynenty.

Jakie jest Twoje najpiękniejsze wspomnienie związane z maratonami?

Chyba Mistrzostwa Europy w Holandii, w 1994 roku. Trzy razy z rzędu zdobywałem medale ME w 1994, 1995 i 1996 roku. W 1994 roku z kolegą Jarkiem Janickim byliśmy w doskonałej formie. Ja czułem się rewelacyjnie: po półmetku było niemal oczywiste, że Magier wygra. Cały czas prowadziłem. Na 90 kilometrze zdecydowałem, że zwolnię i pobiegnę z Jarkiem, który osłabł i chciał zejść z trasy. Powiedziałem, że do mety dobiegniemy razem i zdobędziemy medal drużynowo. Razem wbiegliśmy na metę. Straciłem indywidualny złoty medal, bo organizatorzy nie przewidzieli takiego obrotu spraw. Pierwszym miejscem nagrodzono Jarka. Gdybym na serio walczył, mógłbym mieć nad nim przewagę ponad 10 minut. Ale pomyślałem, że skoro czuję się przed metą tak dobrze, co za przyjemność wygrać ze słabszymi. Dlatego zwolniłem i biegliśmy dla drużyny, zdobyliśmy złoto. Satysfakcją dla mnie było wysłuchanie Mazurka Dąbrowskiego razem z przyjacielem. A że koledze dali złoty medal i tytuł mistrza Europy, to już trudno (śmiech). Raz wygrywałem, raz przegrywałem, ale nigdy nie rwałem sobie włosów z głowy z powodu przegranej.

Co uznajesz za swoje największe zwycięstwo?

Na to pytanie najtrudniej odpowiedzieć. Ze sportowego punktu widzenia, na pewno brązowy medal na Mistrzostwach Świata. Plus trzy medale indywidualne na Mistrzostwach Europy. Ale najwięcej satysfakcji dały mi wygrane w Kaliszu, wygrałem tam cztery razy z rzędu, zawsze byłem tam w dobrej formie. Po czwartym zwycięstwie dali mi przydomek „Magier IV Zwycięski” (śmiech). Wygrałem tam dwa auta, tzw. „malucha” i Opla Corsę. Oba samochody sprzedałem, żeby mieć pieniądze na buty i dalsze podróże.

W latach 90 – tych, przed jednym z maratonów, miałeś sesję zdjęciową z lwami.

Tak, w RPA. Lwy były po obiedzie i były bardzo sympatyczne, ale strasznie śmierdziało im z pysków. Wszyscy trochę się ich obawialiśmy, ale organizatorzy prosili nas, by nie pokazywać po sobie strachu. To było przed Comrades Marathon. Byłem tam faworytem, ale w noc poprzedzającą bieg dostałem anonim, ktoś zadzwonił do mojego pokoju hotelowego i powiedział, że mnie zabije. W 1993 roku Janusz Waluś zastrzelił w RPA przywódcę komunistów, Chrisa Haniego. Później tamtejsi komuniści mścili się na Polakach. Wiedziałem o tym i liczyłem się z tym, że nie zostanę tam miło przyjęty przez komunistów. Kiedy dostałem ten telefon, pomyślałem, że może rzeczywiście znalazł się jakiś szaleniec, który chce się mścić. Wyszedłem wtedy z pokoju, było już po 22:00, całą noc włóczyłem się po plaży. O 3:00 trzeba było wstać i jechać na zawody. Przez niewyspanie byłem wtedy daleko na mecie. Ale przygoda była fajna.

Kiedyś spóźniłeś się na start…

We Francji. Robiono już zakłady, czy Magier spóźniony o godzinę na start, ma szansę wygrać maraton. Zawodnicy byli już daleko z przodu, organizator rwał sobie włosy z głowy: „Zapłaciliśmy za twój przyjazd, a ty startujesz godzinę po czasie!”. Moje spóźnienie wynikało z tego, że jeszcze nie znałem dobrze angielskiego i pomyliłem godzinę startu z 8:00 na 9:00. Biegłem co tchu do mety, po pół godzinie dogoniłem ostatniego zawodnika. Przyjmowano zakłady, czy dogonię czołówkę. Nie dogoniłem (śmiech). Byłem drugi, trzy minuty za ówczesnym mistrzem świata.

Zwiedziłeś prawie cały świat. Które miejsce urzekło Cię najbardziej?

Chciałem zamieszkać w Nowej Zelandii. Albo w RPA. W Nowej Zelandii proponowano mi posadę trenera Federeacji Nowozelandzkiej. W gazetach pisali, że będę Nowozelandczykiem, ale powiedziałem, że jeszcze nie teraz. A teraz… Już tym bardziej nie.

W 2000 roku w Rzymie pobiegłeś Maraton Milenijny, było to dla Ciebie ważne wydarzenie?

Pobiegłem tam na zaproszenie Międzynarodowej Federacji Lekkiej Atletyki. Chcieli, by w biegu wzięli udział reprezentanci wszytkich krajów. Starterem był Ojciec Święty Jan Paweł II. Biegłem cały czas z flagą. Nie pamiętam wyniku, ale byłem dość wysoko. Powiedziałem sobie, że nie będę rywalizował z innymi zawodnikami, dla mnie liczył się udział. Pamiętam słowa Papieża, że życie to maraton, który każdy z nas musi przebiec, z lepszym lub gorszym czasem.

Twój ostatni maraton?

International Cyprus Marathon w 2007 roku. Kończyłem wtedy pracę na Cyprze. Mój wynik to około 2 h 30 m. Wygrałem ten maraton.

Nadal trenujesz?

Tak, biegam dla siebie, trzy razy w tygodniu po 10 km. Godzinka biegu mi wystarczy. Latem brałem udział w biegu na 10 km w Gdyni. W listopadzie pobiegnę w Biegu Niepodległości. Na razie nie planuję biegu w maratonie, być może w przyszłym roku. Chcę pobiec jeszcze Maraton Londyński i Berliński, ale nie planuję uzyskiwać zawrotnych rezultatów. Mam swoje lata – biegnę po satysfakcję. Dzięki bieganiu nie mam siwych włosów (śmiech).

W ciągu ostatniego roku zmagałeś się z nowotworem…

Miałem czerniaka gałki ocznej. Można powiedzieć, że było to zagrożenie życia. Zebrałem owoc tego, że podczas biegów nie dbałem o siebie, biegałem bez okularów, bez czapki. Nawet w tych krajach, gdzie nasłonecznienie było bardzo silne. Bieganie i nauka fizjoterapii w studium medycznym jest dla mnie antidotum na to, co mnie spotkało. W tej chwili nie ma już zagrożenia życia, mogę dalej bawić się w bieganie (śmiech). Nigdy nie zrezygnuję z biegania, chyba, że zupełnie nie będę mógł się ruszać. Ale na to się nie zanosi.

Zapał do biegania przekazałeś młodszemu pokoleniu. Twój kuzyn, Mateusz Jasiński, jest uznaną postacią w świecie biegaczy.

Kiedy Mateusz był mały, jeździłem do niego pod Warszawę, często zatrzymywałem się u jego rodziców wracając z lotniska, z maratonów. Dawałem Mateuszowi swoje medale, on zakładał je na szyję i chodził w nich po domu. Był wtedy kilkuletnim dzieckiem. W szkole podstawowej zaczął uprawiać sport, dalej już wszystko się potoczyło. Nie wiem, czy była to moja zasługa, ale na pewno miałem na to jakiś wpływ. Początkowo był chodziarzem, współpracował z Korzeniowskim. Mateusz też jest typem podróżnika, jak ja. Jestem z nim bardzo związany. Być może stworzymy wspólny projekt dotyczący biegania.

Co chciałbyś przekazać tym osobom, które chciałyby zacząć biegać, lecz boją się, że sobie nie poradzą?

Ja też nie dawałem rady. Trzeba uzmysłowić sobie, że bieganie działa, mimo, że na początku nie widzisz efektów. Ale już po czterech tygodniach zobaczysz, że biegnie ci się lżej i że sprawia ci to frajdę. Poprawi ci się układ krążenia, oddychania, dotlenienie organizmu i ogólne samopoczucie. Pół godziny, godzina – trzy, cztery razy w tygodniu, bez względu na pogodę. Nagrodą będą same pozytywy, zwłaszcza w dłuższej perspektywie czasu. Jeśli teraz zaczniesz biegać, nie będziesz tego żałować za 5 – 10 lat. Jeśli w ogóle nie zadbasz o swoją sprawność, za kilka lat zaczniesz odczuwać tego bolesne skutki.


Opublikowano

w

przez

Tagi:

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *